O rynku książki

#12 Aga Zano: Tłumacz_ka to nie słownik. O sztuce przekładu, literaturze najnowszej i wierze w inteligencję czytelnika

Polski rynek książki to w zdecydowanej większości tłumaczenia z języków obcych. Jesteśmy zanurzeni w kulturze przekładu. Dwunasty odcinek raportu jest rozmową o zawodzie tłumaczki literackiej. Z Agą Zano, autorką przekładu m. in. Dziewczyny, kobiety, innej Bernardine Evaristo (a ostatnio Aktów desperacji Megan Nolan)

Polski rynek książki to w zdecydowanej większości tłumaczenia z języków obcych. Jesteśmy zanurzeni w kulturze przekładu. Dwunasty odcinek raportu jest rozmową o zawodzie tłumaczki literackiej. Z Agą Zano, autorką przekładu m. in. Dziewczyny, kobiety, innej Bernardine Evaristo (a ostatnio Aktów desperacji Megan Nolan), rozmawiamy o:

- stawaniu się tłumaczką i budowaniu własnej marki,

- wydawnictwach, które coraz częściej pełnią funkcję kuratorów literatury (m. in. Cyranka, Filtry, ArtRage) dzięki swoim

- szukaniu, tworzeniu i reprezentowaniu języków,

- rynku: agentach literackich i praktycznej stronie przekładu,

- znajdowaniu literatury do tłumaczeniu (i roli tłumaczki/tłumacza w tym procesie).

- różnicach w irlandzkim, brytyjskim i amerykańskim angielskim,

- fiksacjach tłumaczeniowych i odrzuconych zleceniach,

a przede wszystkim: o wierze w czytelników i czytelniczki.

Pełen transkrypt z rozmowy znajdziecie poniżej:

Agnieszka Budnik: 12. Odcinek raportu jest rozmową o zawodzie tłumaczki literackiej. Zawiązano autorką przekładu między innymi Dziewczyny kobiety, innej bernardino, w historii książki nagrodzonej bukietem. Mówimy o zachowaniu się tłumaczką, o agencjach literackich, o wydawnictwach, które coraz bardziej pełnią funkcję kuratora.

Ale obok spraw rynkowych dużo też w naszej rozmowie, samej literatury i samego przekładu. Posłuchacie więc o szukaniu i reprezentowaniu języków, w tym tych impulsywnych, o tendencjach w prozie, w przykładowych zleceniach, przed którymi Aga ucieka i o wierze w inteligencję czytelników. Zapraszamy.

Dzisiaj spotkać się. Spotykamy się z Agnes za mną, czyli tłumaczką z języka angielskiego na polski i z polskiego na angielski, publicystką i recenzentka. Studiowała na warszawskim Miłoszu, ale też na uniwersytetach w Belfaście i Edynburgu, do czego będziemy pewnie też nawiązywać. Pracowała w agencji literackiej.

O tym też sobie za chwilę pogadamy tłumaczy. Przede wszystkim literaturę piękną, ostatnimi czasy non-fiction, ale także teksty dziennikarskie i te o tematyce kulturalnej i społecznej. Cześć, cześć,

Aga Zano: cześć, dzięki

Agnieszka Budnik: za zaproszenia. Aga No właśnie Aga, a nie Agnieszka. Nie też Agata tak naprawdę w pracy tłumaczy dlaczego tak?

Dlaczego? Aga Bo to chyba jest taka pierwsza rzecz, która może w jakiś sposób przyciąga wzrok nawet w księgarni. Jeżeli idziemy i widzimy, że na okładce pojawia się nazwisko tłumaczki i jest to Aga.

Aga Zano: Ale to właśnie o to chodziło. I zresztą przyznam ci się, bo to jest ćwiczenia z próżności. Straszne chyba.

Więc nie wypada mi tego mówić. Ale w sumie już mam, to poczułam, że mogę mówić. Otóż wiesz, to ja w ogóle dosyć szybko wiedziałam, czym ja się chce zajmować. Wiedziałam, że z literaturą widziałem się od bardzo dawna, tylko to trochę trwało, żeby do tego wejść. Natomiast wiedziałam też, że jeżeli miałabym rzeczywiście już dostać taki strzał i szansę, żeby się tym zajmować, no to chciałabym.

Dać sobie jak największe pole do pola manewru i będąc młodą dziewczyną, ty jesteś zawsze w takiej pozycji, że musisz się wyróżnić, jakoś uzasadnić to, że masz prawo być w tej przestrzeni i że masz coś do zaoferowania sobą. I młode kobiety, nie ukrywajmy tego, mają zawsze trochę więcej do udowodnienia, że się nie znaleźć.

Więc uznałam, że muszę wytoczyć wszystkie, wszystkie działa, jakie tylko mam do swej dyspozycji. I jedna z nich, bo tak się przedstawiam. Więc uznałam, że ja chcę się przystosować w taki sposób, żeby się trochę wyróżniać, ale też żeby się kojarzyć i żeby to nie było ani skomplikowane, ani jakieś mylące. Też biorąc pod uwagę to, że ja czasami tłumaczę na język angielski, że.

Mieszkałam za granicą przez jakiś czas i też miałam tych kontaktów dużo. Tę drugą stronę to też myślałam o czymś takim, żeby żeby to było łatwiej kojarzyło się w jedną i drugą stronę językowo. Więc uznałam, że sobie tak to imię skrócone, więc zaprojektowała sobie sama to, kim ja będę? Trochę i tak uznałam, że chcę być taką osobą, która tak trochę stworzyła się sama.

OK, ale to jest w ogóle

Agnieszka Budnik: bardzo ciekawe. A powiedz mi, czy to jest przestrzegany zawsze? No bo jednak jest taki skrót. Nie w sensie. Aga jest skrótem od. Od imienia. Wydawałoby się w jakiś sposób dłuższego. I ja też wpadłam w tę pułapkę, bo na początku myślałam, że właśnie pogadają sobie. Agnieszka dwie linie i jak to

Aga Zano: wygląda?

To wygląda tak. Rzeczywiście to wygląda tak, że bardzo często ludzie to ignorują kompletnie. Zawsze jest duża część oczywiście odbiorców, którzy, którzy są w stanie uszanować się, przedstawiam i są w stanie to przyjąć do wiadomości jakoś, ale ostatnio przede wszystkim właśnie tak często jestem brana za Agnieszkę.

A co jest, to już się przyzwyczaiłam, ale. Ale poprawiam intensywnie. Ja też podobno nie używam imienia Agata, bo po prostu to jest moje imię prywatne. Natomiast zawodowo sobie tworzę taki jakiś alias i się go trzymam. Ale ja stąd, tak jak mówię, jak się urzędowo nazywam, tak jak się nazywam, to nie jest pseudonim, ale często jestem gdzieś tam przekręca.

Na szczęście zwykle jednak ludzie patrzą w głowę i jak już coś zmieniają, to zmienia. Agata Na przykład ostatnio była gala Empiku, bestsellery Empiku, które na której na szczęście już została przedstawiona prawidłowo, ale w całych materiałach, które się rozeszły z tego Empiku wszędzie, wszędzie, wszędzie była przedstawiana i zakazana.

I musiałam pisać, to odkręcać. To

Agnieszka Budnik: jest taka pierwsza rzecz, która przychodzi mi na myśl, kiedy rozmawialiśmy z Krzysztofem Cieślakiem. Dwa odcinki temu, a propos w ogóle też tłumaczeń książki itd. To Krzysztof podsunął tłumaczenia butiku wydawców dotykowych jako taki termin, który właściwie wziął się od ciebie, który tyłku masz, a wydaje mi się dosyć wdzięczny, interesujący, nie wiem,

Aga Zano: czego.

Ale

Agnieszka Budnik: no właśnie, ale czym by były tłumaczenia dotykowe, gdybyś mogła tak nam trochę opowiedzieć tłumaczenie, ale też wydawcy, no bo to trochę idzie ze sobą w parze.

Aga Zano: Nie. Nie wydaje mi się, że na oku akurat ten termin, natomiast jego lubię i też uważam, że ja też często myślę o tłumaczenie albo tłumaczeniach.

Miał czas pomyśleć o wydawnictwach kuratora, co się teraz gdzieś dzieje, czyli w wydawnictwach małych, które bardzo starannie dobierają swój repertuar literacki, to, co to, co wydają, które wierzył w inteligencję czytelnika, a co też nie jest takie wcale oczywiste na rynku książki i w ogóle kraju. Więc to są wydawcy, no, takie jak, nie wiem, filtr, kartridż, który się zaraz rozsypie jak ramka.

Często też pauza. Są takie małe wydawnictwa, które robią dużo fajnych rzeczy i które autentycznie wierzą w to, że ludzie są chętni, ciekawie i skłonni czytać dobrą literaturę. I że niekoniecznie trzeba podążać za tym, co się najlepiej sprzeda. Chociaż oczywiście wszyscy chcą dobrze sprzedawać swoje książki i często się to udaje.

Ale nie robią tego po takiej linii, że teraz chwytamy blogerkę, a teraz zatrudnimy trenera, żeby napisał coś na jakiegoś pana znanego z kart. Coś tam albo. Niekoniecznie szukają kolejnych książek z tych samych trendów. Wiesz, niekoniecznie mówią o znajdź mi nową sali Rumii albo o to teraz. Ja bym chciała coś takiego jak kolejna książka o pielęgnowaniu urody Koreanek.

Tylko zróbmy to. Z jakąś inną nacją albo z jakimś innym tam haczykiem. Tylko to są wydawnictwa, które rzeczywiście szukają jakoś swego głosu, szukają własnych pomysłów na to, czym jest literatura i czy ma być ich program. Więc myślę, że jest bardzo fajne i pozwala też bardzo, bardzo rozwijać skrzydła literacko zarówno młodym autorom, jak i wiesz, jak na przykład to, że takie wydawnictwa jak MH też próbują bardzo mocno się wybijać.

To jest akurat internet czarnej owcy, więc to nie jest takie niezależne wydawnictwo, ale. Ale z ktoś radzi i który też szuka rzeczy, które są dziwne i trochę takie też kręcone. Więc. Tę odwagę, żeby budować taki całościowy, bardzo przemyślany program tego, czym chcą być i co chcą robić. I to trzeba mieć dużo odwagi na polskim rynku, żeby

Agnieszka Budnik: tak podchodzić.

Ale właściwie kiedy sobie spojrzymy teraz, tym bardziej w tym roku czy w zeszłym roku na twoje portfolio tłumaczenia, że one już jest dzisiaj takie naprawdę imponujące, w tam jest Booker, finał Bookera, ale też bardzo ważna i doceniana proza. I jak przypuszczam, już powoli możesz sobie pozwolić na wybieranie do pewnego stopnia propozycji wydawniczych, które chciałabyś ewentualnie przełożyć.

Co będziesz w ogóle tłumaczyć, że możesz sobie to wybrać? Ale jak właściwie zaczęłaś swoją drogę jako tłumaczka literatury?

Aga Zano: Zaczęłam od agencji literackiej, ale też właśnie od jakichś takich własnych prób, no bo ja w ogóle studiowałam właśnie na miejscu przez jakiś czas później na studia magisterskie wyjechałam do Belfastu, gdzie studiowałam wg tetralogii.

Więc moja pierwsza magisterkę to test z tego. Więc przede wszystkim zdać troszkę. Krzysztof Cieślak nie lubi tego. I dopiero później jako drugą swoją magisterkę sięgnęłam po autorkę, bo mnie to interesowało. Byłam tylko ciekawa. Pomyślałam też robić coś takiego za granicą jest dobrym pomysłem. No to nauczy się tego trochę jednej strony i że będzie to dla mnie jakaś szansa na zdobycie zawodu, bo też myślałam w takich kategoriach, że skończyłam studia, te dwadzieścia trzy lata i wtedy myślę OK, jest fajnie, ale.

Co prawda i tak bardzo boleśnie ukończyły studia. Bardzo boleśnie sobie uświadomiłem, że. Ta trylogia to nie Zachód, że fajnie by było jednak robić coś, co chociaż może jakkolwiek przynosić pieniądze. I tak stwierdziłam, że w sumie jestem. Zawsze mnie interesowała literatura i zawsze chciałam się literaturą zajmować.

I że można to przekuć oczywiście na pracę i wiersz. I zaczęłam się tym zajmować. Bardzo szybko też zaczęłam tłumaczyć jakieś tam swoje drobne rzeczy, próbować się przebijać z czymś na początku trochę do magazynów, do czasopism, do jakiś tam po znajomych. Gdzieś tam próbowałam się przebijać z tymi rzeczami.

I później, jak wróciłam do Polski już po tych studiach, pożyczonym doktoracie w Edynburgu, wróciłam do Polski i udało mi się dostać pracę w Agencji Literackiej Warszawy, gdzie przez dwa lata siedziałam i uczyłam się dużo też właśnie o tym, jak działa rynek książki w Polsce, jak działa proces wydawnicze.

No i przy okazji tej czystek miałam taką nadzieję, że w końcu mi się uda coś przetłumaczyć. No i w końcu udało mi się też powstawało nowe wydawnictwo. W tym wydawnictwie redaktorka szukała, zbierała sobie bazę tłumaczy. I gdzieś tam od słowa do słowa ja też powiedziałam, że bardzo bym chciała zrobić kupkę, że ma wykształcenie w tym kierunku i że chciałabym, żeby mi do szansa powiedziała dobra, spoko.

W sumie dam ci tam rozdział czy coś. Zrób tę próbkę i zobaczymy, jak sobie poradzisz. I byli bardzo zadowoleni, więc dostałam tę książkę. I wiesz co? Odkąd dostałam kilka książek, później rzuciłam tę pracę i stwierdziłam, że mam już na tyle zleceń do przodu, że mogę już zaryzykować i zajmować się tylko tym.

I to odkąd dostałam tak naprawdę drugą czy trzecią książkę. To ja nigdy nie miałam, odpukać, bo to nie jest standard, ale nigdy nie miałam zastoju i właściwie to się zaczęło po prostu kręcić samo. I przez kilka lat po prostu zbierałam jakieś doświadczenie, tłumaczyłam bardzo dużo. Zresztą dużo tłumacza, aż w końcu przyszedł ten moment, że Adrian Tomczyk z Wydawnictwa Poznańskiego wpadł na pomysł, żeby zaproponować mi przekład książki Dziewczyna, kobieta i Bernardino Adrian, czy też wcześniej kilka innych moich przekładów i podobały mu się.

I uznał, że być może mam w sobie na tyle też jakiegoś talentu, żeby zabrać się, porwać się na taką prozę. Ja na szczęście trochę. Nie przewidziała. Co się stanie. Ja myślałam, że to po prostu fajnie, że dostaje dużą emeryturę, ale ja byłam tak totalnie tak totalnie wylana na to. Jakby trochę nie doceniła tego kalibru tego, czym się zajmuję.

I to wyszło trochę z tego, że jednak byłam dość zielona. Wiesz, ja mam trzydzieści dwa lata, jestem tą tłumaczką, więc trochę to wynikało z tego, że. Braku refleksji nad tym, na jak wielką rzecz się porywa. A trochę z takiego mojego gorzkiego doświadczenia mam na koncie kilka takich książek, o których myślałem, że to będzie tak, że to będzie ta książka, którą ja przyłożę i która się tak niesamowicie sprzeda i którą wszyscy zauważą i że zobaczą, jaki mam talent i w ogóle potem też będzie się sypał z nieba.

I Gosia Halber będzie mnie porównywać na Facebooku do Tokarczuk. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej, i tak sobie wyobrażałam. Miałam fantazję. Oczywiście to się za każdym razem nie działo. Jedna taka książka nie wyszła, a druga w ogóle nie zostaje promowana. Trzecia sprzedała się w czterech egzemplarzach, z czego jeden pewnie kupiła moja mama i również inni, w tym postaci.

Jednocześnie stwierdziłam, że OK, miałam jakąś taką fantazję, jakąś taką. Wizje tego, jak to wygląda tak naprawdę, to wcale nie, że to trzeba 30 lat pracować. Może kiedyś się coś uda. Piętra już do tej książki podchodziłem zupełnie bez wież, bez żadnego. Bez żadnych oczekiwań i dlatego też może sobie pozwolić na bardzo dużo.

I na to wyszło. I tak się potem już. Do Eweliny

jeszcze

Agnieszka Budnik: sięgniemy, ale chciałabym się zapytać jeszcze na chwilę o tę kwestię Agencji Literackiej, bo tak sobie właśnie wyczytałam w twoim programie, w Stowarzyszeniu Tłumaczy Literatury, że przez dwa lata właśnie poznawać branżę wydawniczą od stron sprzedaży praw w Agencji Literackiej Polskiej, jak rozumiem,

Aga Zano: tak w jednej z kilku polskich agencji, które są na naszym rynku.

No i

Agnieszka Budnik: generalnie nam, słuchaczom często może się wydawać, że agent literacki to jest taki sekretarz pisarza. Otóż nie do końca, bynajmniej nie w tym polskim wariancie, bo czasami bywa tak, że chodzi właśnie o zarządzanie prawami, też prawami do publikacji. No i właśnie chciałam się zapytać od strony Agencji, jak to wygląda, jak rozumiem, rzeczywiście autorów czy wydawców odpalali aukcje prawa i czekaliście na zagranicznych kupców, czy nie, ale

Aga Zano: to, na czym to w ogóle działało, to strona w Polsce.

Oczywiście są agencje, które reprezentują polskich aktorów, ale jest ich mało. Głównie dlatego, że na polskim rynku wciąż nie ma zaufania do zawodu agenta i ogólnie polscy autorzy eksperckie, realizując w tym momencie raczej na polskim rynku, uważa się, że agent jest od tego, żeby cię oskubać i żeby przejechać się na twoich plecach i przy okazji odcinać kupony i zarobić na tobie po prostu tyle, żeby ci bierz, żeby cię i nie myśleć o tym, ile dla książki można zrobić.

Jak natomiast na Zachodzie jest to standardem, że autorzy mają swoich agentów, co też się wiąże trochę z tym, że częściej autorzy zagraniczni zwłaszcza. Tych dużych rynków amerykańskich, brytyjskich, australijskich, hiszpańskich, francuskich, dużych rynków. One często się sprzedają na wiele języków, więc ty musisz zarządzać tą sprzedażą, często globalnie.

Jeżeli jesteście więc agencje w Polsce w większości to są agencje tak naprawdę, czyli agencje, które reprezentują agencje reprezentujące autorów zagranicznych. Czy na przykład Steven King albo Lee Charles czy ktokolwiek. Oni nie są reprezentowani bezpośrednio przez swojego amerykańskiego agenta. Bo ten agent ma do sprzedaży tych praw na cały świat.

Setki. I w tym momencie skąd ten agent w Stanach ma wiedzieć, które wydawnictwo na Węgrzech albo w Polsce, albo nie wiem. Szwajcarii, która w tym, co jest dobre, które jest złe, który cię wypromuje, które nie, które zarobi tą książką i zrobienie bestsellera, a które źle przetłumaczy i utopi. Jeśli nie wypłaci jeszcze tego, co ma wiedzieć i nie ogarniasz tego.

Zwłaszcza, że w grę wchodzi np. komunikowanie się z rynkiem, którego języka nie znasz. I w tym momencie na scenę wchodzą właśnie polscy agenci, czyli agencje literackie, które reprezentują tych autorów. I właśnie znając świetnie polski rynek, znając świetnie polskich wydawców, redaktorów mającymi na co dzień do czynienia, też czytając polskie książki przecież i widząc, jak one są przekładane, są wydawane ze starannością.

Wiesz kto to dba, jak to nie dba, ale nie są w stanie stwierdzić, czy jakaś książka powinna iść do tego autora, czy do tamtego. I rzeczywiście to na tym polega, że agenci w Polsce reprezentują głównie aktorów, autorów zachodnich. No i właśnie takie aukcje wasze. Rozliczają sprzedaż, proponują nowe tytuły.

Trochę podpowiadają też wydawcom na przykład, co się może sprzedać, co nie, co będzie pasować do ich profilu, co nie. Trochę muszą znać ten rynek na tyle, żeby wiedzieć, co komu zaproponować, kogo do czego przekonać albo jak nawigować trochę tym rynkiem. Więc w Polsce ci agenci do jakiegoś tam stopnia też uczestniczą w tym całym ekosystemie.

Tak naprawdę tworzenia propozycji literackich tylko programu literackiego. Często jest tak, że np. agent chodzi z jakąś książką, którą sam bierze i gdzieś tam ją proponuje, a czasami po prostu ma autorów, więc tylko musi pilnować, żeby jej sprzedać odpowiednie miejsca i żeby tym zarządzać, np. na podstawie tego, co się dzieje.

Jeszcze

Agnieszka Budnik: kiedy sobie rozmawiamy o rynku, bo pojawiły się takie słuchaczki Warszawy, pozdrawiamy Ewę i Warszawę. Takie interesujące, bardzo szczegółowe pytanie, mianowicie jaka jest w ogóle taka największa bolączka negocjowania wynagrodzeń tłumaczy. A w szczególności w kontekście czy praw autorskich, czy praw autora do tłumaczenia w ogóle.

Czy to jest coś, czym ty się musisz przejmować jako tłumaczka, czy po prostu możesz sobie na przykład ustrzelić? OK, chcę przetłumaczyć autorkę X. I teraz załatwić mi do tego prawa. O mój Boże wydawcom. Czy jak to wygląda od strony

Aga Zano: praktycznej? To jest często skomplikowane i to jest coś, nad czym właśnie.

Jest to złożona kwestia, to znaczy jeśli chcemy coś zaproponować jako. Jeżeli tłumacz coś chciałby wydać na. Tak jak sama powiedziałaś, jestem w tej chwili na w sytuacji bardziej uprzywilejowany niż kiedykolwiek w swoim życiu. Sądziłam, że będę. Nie wiem, jak długo to potrwa. A na razie tak jest. Fajnie, że mogę sobie trochę wybierać te tytuły.

Wybieram sobie trochę rzeczy ambitnych, trochę takich fajnych, ale niekoniecznie kulturowych, no bo to się cały czas też nie da, ale gdzieś tam mogę podejmować takie decyzje i podejrzewam, że gdybym znalazła jakąś super rzecz. To wiedziałaby mniej więcej jak się za to zabrać. Ale to wcale nie znaczy, że to zostało wykupione.

Na pewno są takie książki, czym ja chodziłam np. z książką, a ja chodziłam długo po wydawca i grałam z praktykami, znajomymi, redaktorami i proponowałem tę książkę. Mówiłam, że strasznie chciałam przyłożyć się super i ogóle, ale nie byli przekonani do niej. I wiesz. I jakby sama chęć tłumacza też nie jest przesądzające.

A lepiej to działa, kiedy się np. tłumaczy z małych języków. Bo w przypadku takich języków jak węgierski nie wiem, czy szwedzki, norweski, fiński wie, że takie języki to w Polsce jest bardzo mało tłumaczy, którzy się tym zajmują i to na wysokim poziomie. I te osoby zwykle same znajdują pierwsze książki tych autorów, nie wiem, z fińskiego Seba Musielak, z norweskiego Karolina Drozdowska, która zresztą ostatnio została przez Pawła w Norwegii doceniona, bardzo dostała nagrodę dużą za właśnie za bycie tą ambasadorką literatury norweskiej w Polsce, bo ona znajduje te rzeczy i przynosi je do wydawcy proponuje i tłumaczy później, ale w momencie, kiedy mamy do czynienia z takim językiem jak angielski, to zwykle prawa do książki są sprzedane, zanim tę książkę się napisze.

Nie ma szans jej odkryć na czas, żeby komuś zaproponować. A znowu rzeczy, które się ukazały i nie zostały w Polsce kupione. To prawdopodobnie zostało odrzucone przez większość wydawców z jakiegoś tam. Dowolnego powodu. Więc jest to, jeżeli jesteś tłumaczką literatury anglojęzycznych. Naprawdę strasznie ciężko jest ustrzelić coś, co.

Co mogłoby się sprzedać, co nie zostało jeszcze kupione, nad czym jeszcze nikt nie pracuje i tak dalej, i tak dalej. Ewentualnie możesz uderzyć w klasykę, ale klasyka angielska, amerykańska jest znana, więc jeżeli ktoś miałby coś wydawać na takie same od paru miesięcy, to jest to trudny rynek. Pod tym względem też np..

Ja nie mam czasu i siły, aby przygotować się przez te tysiące, a tysiące, naprawdę tysiące katalogów, propozycji wydawniczych. Nowości to za dużo, mój mózg na to nie nadąża, więc ja np. bardzo się cieszę, że. Mam fajnych redaktorów, fajne redaktorki, którzy sami proponują jakieś ciekawe rzeczy. Ale tak ogólnie ten proces jest trudne i długotrwałe i zwykle obejmuje właśnie sprawdzanie tego kto ma prawa do danej książki.

Czy te prawa są wolne, czy ktoś nie ma tak zwanej opcji, czyli np. czy jakiś wydawca wcześniej w Polsce tego autora nie wydawał, bo jeżeli wydawał, to zwykle on ma taką dżentelmeńską umowę, powiedzmy, bo często to nie jest napisane, ale bywa, że ma pierwszeństwo, no bo tak jak w większości zresztą branż jest tak, że jeżeli ktoś już inwestuje ten czas i pracę i też jakiegoś autora, powiedzmy, że ma pierwszeństwo, żeby z nim współpracować dalej nie ma, więc to jest obwarowane bardzo wieloma tutaj bardzo wieloma regułami tej gry na plus.

Do tego oczywiście wchodzi kasa, bo czasami jest tak, że ktoś np. chce tyle pieniędzy za książkę, że to jest nieopłacalne albo w przypadku powieści graficznych bywa też tak, że. Autor ma tak specyficzne wymogi, jeśli chodzi o papier. O farbę? O miejsce druku. Kiedyś miałam do czynienia. Reprezentowałem autora, który oczekiwał, że bez względu na to, w którym kraju wydajesz jego książki, to papier ma być, że one mają być drukowane w jednej tam drukarni we Włoszech i że wiesz, no i żyjemy.

I koniec. Masz to takie rzeczy np. pękają, bo. Bo książka musiałaby kosztować 300 złotych za egzemplarz, żeby to się zwróciło np. koszty tych wszystkich wymagań, jak to bywa bardzo skomplikowana, ale ponieważ jest to niemożliwe. Tak jak mówię, zwłaszcza w przypadku mniejszych języków, mniej popularnych, to nie jest tak bardzo kochana marketingowo.

Rzeczywiście udział tłumaczki w tym rynku bywa bezcenny. I właśnie tej osoby, która, która reprezentuje, które dziś proponuję, nie wiem, czy to odpowiedzialne pytania,

Agnieszka Budnik: jak najbardziej. Ale właśnie wróćmy do tego, że możesz sobie już pozwolić na pewne przebieranie w tych tytułach, które chcesz przełożyć. I tak się zastanawiam, co tobą kieruje.

Czy na przykład chcesz wprowadzić do polszczyzny jakieś takie książki, których wiesz, że brakuje w jakiś sposób na przykład jakiegoś sposobu mówienia o mniejszościach, jakiegoś ważnego tematu, czy raczej idziesz jakimś takim kluczem swojego gustu, estetyki, wrażliwości albo może polecenia? Po prostu nie.

Aga Zano: Tutaj dużo rzeczy się składa. Tak, bo po pierwsze i to chciałabym od tego zacząć. Nie zapominajmy, że to jest praca. Jest to zajebista praca. Kocham ją, ale praca. A ludzie często mówiąc o pracy artystycznej, jednak wyobrażają sobie to jako hobby, pasje tylko i wyłącznie. A to trochę tak nie jest. Czytają książki po prostu dlatego, że potrzebuję kasy i nie mam np.

siły wiecznie być w jakimś szale twórczym, bo to jest niewykonalne. Czytając książkę po to, żeby mieć łatwą, przyjemną, a przy tym też na fajnym poziomie rzeczy do zrobienia. Często też szukam książek właśnie spośród tych, które są mi proponowane, które będą dla mnie jakoś tak atrakcyjne językowo, tematycznie.

Trochę interesuje mnie rzeczywiście. Interesuje mnie trochę tworzenie nowych języków czy szukanie tych nowych form wyrazu, które zwłaszcza w dzisiejszej w dzisiejszej polszczyźnie jest bardzo dużo i jest bardzo dużo możliwości do tworzenia języka i do reprezentowania tego języka i do. Znajdowanie swoich form wyrazu, więc daje to niesamowite wolności, niesamowitą twórczą przestrzeń i skłamała.

Będzie się w tym spełniam i skłamałbym mówiąc, że nie daje mi to też frajdy i satysfakcji, że mogę to robić i że mogę gdzieś tam eksperymentować w taki sposób. To też. Tak jak mówię, to jest praca i nie zawsze masz okazję robić w tej pracy rzeczy, które rzeczywiście np. dają ci swobodę eksperymentowania i swobodę badania granic, przesuwania ich dalej w języku, a często też właśnie ta swoboda bierze się z tym, że np.

wydawcy już dostatecznie ci ufają i że pozwolą ci na coś czasami kontrowersyjnego. I że ty możesz też trochę powiedzieć to ma być tak, bo ja w to wierzę, jakby dobra, ja się pod tym podpiszę. Biorę to na siebie. Okładka Powiem wam, że jest kontrowersyjna decyzja, ale jak ją tak ja biorę, to ja się podpisuję pod tym tekstem.

Jeśli to nie wyjdzie, to ja będę płacić za to. Nie wyszło, ale jestem gotowa na tak. No przy tym też. No, fajnie jest też tłumaczyć rzeczy, które po prostu dobrze mi się czytając, które mnie interesują dzisiaj. Dzisiaj dostałam od kogoś propozycję wydawniczą, taką jedną, która brzmi bardzo, bardzo ciekawie, właśnie taką nową książkę, która bardzo mnie zaintrygowała od strony fabularnej chociażby.

A przy tym wiem też, że będzie ciekawa technicznie i już wiesz, że to będzie coś, co będzie fajnym wyzwaniem dla mnie, fajną zabawą. Zawsze staram się też wciągnąć do jakiś tematów, które mnie interesują. Czyli temat ropa. Tematy właśnie jakieś. I językowej. Inkluzji wnosi czy jej elastyczności, ale też po prostu rzeczy.

Mają fajną fabułę, które są ciekawe, które, przy których wiem, że bym chciała wiedzieć, co się w tej książce dalej dzieje, kto mnie zabiera w jakieś fajne miejsca, fajne przestrzenie, które coś we mnie coś poruszy i która po prostu gdzieś mnie trochę zmieni. Też, bo dobre książki zmieniają człowieka i to nie jest żadna tajemnica.

Dużo tego jest. To trzeba wyważyć pomiędzy pracą a pasją, to pamiętajmy, że to są zawsze te dwie rzeczy. Jak ktoś pracuje na pełny etat jako tłumacz, a ja robię tylko to. No to musi jednak znajdować taki środek między nami.

Agnieszka Budnik: Zajrzyjmy na chwilę do tego warsztatu tłumaczki, dlatego, że kiedy przekłada się z języka obcego, czasami potrafi zatrzymać jeden wyraz.

Tak jak jest jedno określenie nazwa własna, jakiś taki przedmiot, wiersz, który nie ma prostego albo intuicyjnego ekwiwalentu w polszczyźnie. U mnie tak kiedyś było ze słowem rzeczniczka. W ogóle okazuje się, że naprawdę istnieje taka część zastawy. Taki wiecie, podłużny talerzyk pod ogórki. On jest mało finezyjnie, często pokazywany w ogóle w kształcie ogórka.

Aga Zano: No ale

jest,

Agnieszka Budnik: istnieje i to gdzieś było w pracy, tłumaczenia i warsztacie tłumaczenia chyba przy Nabokova po czymś takim, czymś dziwnym, stylizowanym i do tego bardzo taką pokrętną drogą. Gdzieś koniec końców skończyłam nagle grafika i chciałam się zapytać czy ty masz jakąś taką swoją fixe w tłumaczeniu ową swoją rzeczniczkę?

Coś, co strasznie cieszy np. w przekładzie i z czym się strasznie jakoś tak wiesz. Bardzo mocno bałeś, żeby gdzieś znaleźć ten ekwiwalent albo po prostu szukałeś w aukcjach dziwnych słownikach czegoś bardzo dziwnego.

Aga Zano: Jak ktoś mi zadaje pytania o konkrety, to ja nigdy nie umiem odpowiedzieć na to. Dzisiaj redaktorka jedna do mnie napisała Rozmawiałam się z redaktorką i zapytała mnie A co pani teraz tłumaczę?

No, ja mam kilka książek zakontraktowanych. Chyba nawet wiem jakich. Ale kiedy zapytałem, czy nie doczekam się tego, powiedział, że jeżeli chodzi o konkrety, to jestem beznadziejna w mówieniu o strzelaniu, nazwiskami, nazwami, tytułami, słowami. Przypomina mi się to zwykle z innego dnia. Ale oczywiście takie rzeczy są i one się zdarzają.

I bywa, że piszę do różnych ludzi z takimi pytaniami. Mam przyjaciół z architekturą i która uwielbia moje pytania, bo mówi, że zawsze zawsze się bardzo cieszę. Pytam, bo to są takie bardzo szczegółowe rzeczy typu o, np. w jednej książce Baba Jaga nie ma Kahna tam w ogóle. To była książka morderstwo dla mnie takie intelektualne, bo tam nie było zdania, w którym nie musiałabym czegoś sprawdzać, ani jednego właściwie zdania, w którym nie musiałabym robić restartu, oglądać czegoś, czytać.

Tę książkę od strony technicznej kosztowało kilku różnych ekspertów. Nie wiem, konsultował ją ornitolog, biolog Adam Giersz, bo tam było mnóstwo ptakach, jakieś rzeczy. Były jakieś militarne sprawy? Różne takie, a szczegółów masa. Powiedzmy tylko,

Agnieszka Budnik: że to jest książka też o konflikcie w Palestynie palestyńskim, więc tutaj takie nawiązanie do tego,

Aga Zano: tak, a oprócz tego jeszcze miałem hebrajska judaizm, arabista znajomych, projekt, który nas tak męczy pytaniami, więc tam było wszystko i tam myślałem, że umrę na tą książką.

I na przykład było tam jakieś takie okienko w tej książce. To był jakiś klasztor. W Palestynie i w tym klasztorze były drzwi i w tych drzwiach było okienko. I to jest prawdziwy klasztor. I to jest prawdziwy klasztor. I on naprawdę ma to okienko. I spędziłem kilka dobrych dni, planując zdjęcia tego klasztoru.

Oczywiście wszystkie są zrobione z daleka. Próbowałam sobie wyobrazić, jak może wyglądać Iza. Dręczyła właśnie tę moją przyjaciółkę Asię. Próbami opisuje, jak może wyglądać, jakie ono może być, co tam, jak one są pisane, a to już w ogóle nie jest ważne. Po prostu przechodzą obok tego okienka i tyle. To jest koniec.

I Aśka mówiła mi też, że to fajnie, bo zawsze jak do mnie piszesz to całe biuro, studia architektoniczne zmieniają wszystko to co może wynikać np. okienko to było moje okienko. Tak, tak,

Agnieszka Budnik: tak, no bo to są właśnie jakieś takie przedziwne elementy w przekładzie gdzieś np. szukanie nazwy danego drewna, które gdzieś powinno na jakimś statku występować, ale czy ono wtedy występowało i zaczyna się jakaś taka przedziwna historia tłumaczenia.

Więc każdy ma swoją sztuczkę. Piękne, tak trochę tak to określić, jakiś dramat, ale polecam. Naprawdę zobaczcie sobie mały, prostokątny przedmiocie, jak spędził mi przynajmniej tydzień swojego życia. Ale właśnie apropo jeszcze tego redaktorzy często mają jakieś takie swoje osobliwe półki. Na przykład nie wiem, kalendarium życia obozowego.

Papierowy. Nieaktualne dzisiaj mapy, jakieś tablice z przeliczenia, nie wiem. Ceny chleba, kosztu biletu lotniczego kiedyś itd. Czy Tobie też się nazbierało jakieś takie różne przedziwne fanty przy okazji różnych przykładów? Czy masz taką półkę? Wiesz, szalonych rzeczy, które trzeba było mieć do przekładu? Po prostu

Aga Zano: nie.

Dlatego, że nie mam swojego mieszkania. OK i mieszkam na bardzo metrażu, więc ja żyję bardzo w chmurze. Ogólnie bardzo ograniczam ograniczony do minimum w ogóle ilość rzeczy, które mam fizycznie w papierze, więc nie mam takich znajomych. Mam też przyjaciółkę, dramatopisarka, która zawsze przygotowuje do każdego tekstu.

To się kupuje właśnie książki wszystkie dookoła tego i zawsze się tak bardzo tak solidnie fizycznie przygotowuje do tej pracy. Natomiast ja większość rzeczy jednak trzymam w chmurze. Raczej się. Jeżeli już, to pozwalam na to, żeby coś mieć swojego czy jakąś książkę, czy jakąś rzecz, to to są zwykle rzeczy bardzo takie bliskie mojemu sercu z jakiegoś powodu i rzeczy dla mnie ważne.

Natomiast jeżeli chodzi o research, to zwykle to jednak. Ogarniam to zewnętrzne, czyli albo właśnie biblioteka, albo najczęściej jednak internet. Ludzie. Ja też uważam, jakby dla mnie takim największym zasobem są mózgi innych ludzi. I oni mnie najszybciej potrafią pokierować właśnie w to miejsce, w tym czegoś szukać.

Albo wiesz, podsuwają jakieś tropy, bo wiesz, osoba, która się na czymś zna, która jest czymś o wiele bardziej niż ja, będzie miała tę nitkę skojarzenia o wiele szybciej. Ten żart taki, tak że student powinien wiedzieć wszystko, magister tam czy tam do specjalizacji. P.S. A profesor powinien wiedzieć, są doktorzy, tak.

I ja trochę tak działam, że. Oczywiście dużo czytam własnych rzeczy czy dużo mam swoich zainteresowań, ale jeśli chodzi o taki wniosek, to przede wszystkim uważam, że podstawową umiejętnością jest wiedzieć, kogo zapytać i tak się naprawdę może czasami oszczędzić bardzo dużo wysiłku i potem potem szukasz.

Ale tam ktoś po prostu powiedział ci, w którą stronę masz iść, żeby tego szukać, i potem gdzieś tam, ale. Ale takich fizycznych życzeń nie mam. Zresztą ja też bardzo dużo się w życiu sprawdzałam. Mieszkam w kilku krajach, zmieniałam mieszkania też ileś tam razy. Więc doszłam do takiego też bardzo.

Ogólnie praktykuje się raczej minimalizm, więc mam bardzo mało rzeczy i staram się też ja regularnie. Najbardziej mnie uspokaja to, kiedy się pozbywamy iluś tam rzeczy z domu. Kiedy oddam, sprzedam i kiedy tak trochę, to ile mam wszystkiego? To mnie uspokaja bardzo. Trochę

Agnieszka Budnik: zazdroszczę, bo ja walczę ze swoim lekarstwem i usterkami, więc to jest coś, co ja sobie muszę wziąć do serca.

Ale pogadajmy jeszcze trochę o samym przykładzie, jeszcze tak od zaplecza. Bo to nie jest tak, jak by się często mogło wydawać, kiedy myślimy sobie jakoś po prostu, że mamy książkę, którą jest przetłumaczona, że bierzemy zdanie w jakimś języku angielskim i tłumaczymy, że słowo posłowie do lustrzanego zdania, a w języku polskim.

Wtedy przekład byłby bardzo kanciasty albo po prostu filologiczny, który często jest w ogóle podstawą, jakąś pierwszą częścią takiego ostatecznego przekładu.

Aga Zano: To rybka, często się tak rybkę się często tak robi, stawia

Agnieszka Budnik: się raczej na jakiś ekwiwalent, jakąś odpowiedniość. No ale wtedy trzeba. No i właśnie trzeba albo nie.

Trzeba wybrać jakąś dominantę, nie wiem. Nastrój, język, rytm, ale akt ogólny, sens zdania. I tak się zastanawiam, co jest dla ciebie najważniejsze. Czy zawsze tłumaczysz w taki sposób, że masz jedną konkretną dominantę, na której ci zależy? Czy po prostu zmieniasz to w zależności totalnie od książki?

Aga Zano: To jest bardzo dobre pytanie, a przede wszystkim każdemu, kto myśli, że tłumaczenie jest kwestią przepisywania języka na język.

Każdą taką osobę gorąco zachęcam do przełożenia jednego akapitu, dowolnego tekstu, dowolnym języku i zobaczenia z tego.

Agnieszka Budnik: Wyjdzie i życzymy wam trzech uliczek i dwóch okienek.

Aga Zano: No ale wiesz co? Trudno mi powiedzieć, bo to też zależy. Chyba trochę zależy to od rodzaju tekstu. Na wczesnym etapie swojej pracy translatora uczyłam.

To bywało, że się trochę spędzałam i trochę za bardzo chciałam. UPIĘKSZAĆ albo trochę za bardzo. Chciałam się popisać swoją wrażliwość, ale bardzo szybko. To tak. Była chyba druga czy trzecia książka, którą tłumaczyłam w ogóle w życiu. Zdarzyło mi się tam już na etapie próbki. Kiedyś czerpałem dużo próbek i napisałam do.

Pisałam w ogóle, że coś tam było w tamtej książce, chyba że wtedy uderzyła mnie ta myśl. Ktoś napisał, a przez cały akapit ta osoba opowiadała o swoim wypadku samochodowym, o tym, jak przywalił samochód. Ja czytałem jakieś tam książkę młodzieżowa i myślałam, że człowiek jest super, jakby ta myśl uderzyła jak rozpędzona ciężarówka.

Ja sama tak stwierdziłam, że to byłoby świetne odbicie tego, jak napisałam, bądź wszystko to określono. I bardzo miło mi. Proszę jednak nie wypisywać od siebie, ale tego nie było.

Agnieszka Budnik: Ale są też takie rzeczy, że czasami po prostu trzeba.

Aga Zano: Tak, trzeba wybrać. Tak, ale to tak trochę w ramach anegdoty od dryfowała na bok.

Ale wracając do meritum. Ja zazwyczaj chyba jednak, jeżeli chodzi o literaturę piękną, to zazwyczaj po prostu wybieram jakąś tam swoją wrażliwość. To jest chyba dla mnie najważniejsza. Czy to przede wszystkich chyba jedyna melodią? I dla mnie melodia i rytm tekstów są strasznie, strasznie ważne. I ja jestem tą osobą, która bardzo często na poziomie.

Redakcji na przykład odrzuca jakąś zmianę tylko dlatego, że przedstawiła mi szyk zdania. Jakby nie, bo teraz się nie zgadza. I wiesz. I teraz to zdanie rytmicznie ma czkawkę np.. A ono chodzi o to, żeby to wiesz. Żeby to jednak dosyć w pewien sposób płynęło, to musi mieć. Ja muszę słyszeć, że to ma w odpowiednich miejscach akcenty, że to ma w odpowiednich miejscach rozłożony rytm, że kiedy czytasz to na głos, to płynie w jakiś sposób, że to zdanie do czegoś prowadzi też właśnie od strony melodycznej.

Ja tłumaczę bardzo, bardzo na słuch. I jeżeli miałabym wybrać jakąś taką jedną rzecz, która w literaturze pięknej, no bo rozumiem, że na tej się skupiamy, która jest dla mnie najważniejsze, to najważniejszy dla mnie słuch i to, że to musi mieć melodię i ja potrafię. Dość dużo podporządkować melodii i zwracam uwagę na jakieś tradycje, na jakieś.

Wspólne brzmienia czy celowe, czy takie, których należy unikać. Czy rozkład akcentów w zdaniu na rozkład wierszy tych dominanty, brzmienia owych i. To jest chyba to, do czego ja zawsze zmierzamy. Jeśli miałabym znaleźć wspólne rzeczywiście motyw, który się przewija wszystkich we wszystkim, co robię literacko, to to byłoby brzmienie.

Agnieszka Budnik: A wyjaśnia różne rzeczy, np. polskiemu czytelnikowi czy zostawiasz oryginał i czytelniku? Domyślam się, co się myśli już o takiej praktyce? Właśnie. Czy delikatnie pracujemy na takim właśnie przykładzie, który ma być dobrze czytelny po polsku, po prostu w polszczyźnie? Czy jednak ten aspekt, taki dobra, niech czytelnik sobie sprawdzi, wierzymy w niego.

Jest dla ciebie jakoś istotniejsze, czy w ogóle rozważać jakąś taką skalę tego.

Aga Zano: Powiem coś, co już mówiłam wiele razy i powtórzę to jeszcze wielokrotnie, bo uważam, że to ważna. Inteligencję czytelnika. I nawet jeśli czytelnik może mnie zawieść się nie zdarza, to ja wolę, żeby mierzył w górę. I uważam, że nie ma trochę dla mnie opatrywania tekstu za wszelką cenę, przypisami, wyjaśnieniami.

Ja wiem, że dużo ludzi, którzy lubią się na tym uczyć i którzy lubią, że to wzbogaca tekst, rozumiem i też często dość często z tego korzysta się z tego cieszę. Też zależy, jakie musiałabym teksty tłumaczyć, bo bywa, że to rzeczywiście bardzo potrzebne. Ale przy takiej literaturze, jaką jak tłumaczy gość literatury pięknej, jeżeli ktoś nie wie, co to jest, Kreml ma internet.

I nie jest to żadnym problemem, żeby sprawdzić, a uważam, że ja to zrobię, to zrobię. I uważam, że osoby, które nie. Osoby. Przepraszam, uważam, że nadmierne opatrywania tekstów przepisami takich rzeczy jak nie wiem, że ktoś tam gdzieś znalazł albo jakiś dick, albo coś tam, to to jest trochę tak, jakby dawać komuś żółte jedzenia.

Wszyscy mamy zęby i te zęby, takie intelektualne też przepraszam. Bardzo kulawa metafora. Ale. Umiemy, to więc uważam, że jak ktoś sięga po literaturę piękną, literaturę ambitną, to jest w stanie też się przy niej trochę czegoś nauczyć. Poza tym to trochę mam wrażenie, że jeśli dajemy przypisy do słów, bo rozumiem, że o to też trochę chodzi takich słów, które są zrozumiałe na przykład, to trochę zdradzamy też własne horyzonty.

Czyli jeżeli ja uważam, że jakieś słowo potrzebuje wytłumaczenia, to pozdrawiam tutaj trochę własną też. Granice swojego świata intelektualnie, więc i też projektuje to, że moim zdaniem inni mają takie same te granice poznawcze jak moje. I ja się z tym nie zgadzam. I to jest wbrew moim też mojej filozofii.

I wiem, że nie każdy tak ma. Ale na przykład pamiętam, jakiś czas temu miałem jakąś książkę i taką młodzieżową i ktoś do mnie napisał gdzieś tam na Facebooku czy na Instagramie. Dlaczego w tej książce nie ma przepisów? Bo tam jest dużo takich rzeczy, które, które pan młody czytelnik niekoniecznie chce i jakaś tam napisała.

Dlaczego nie tego przepisu? Bo ja nie wiem, co to jest za miejsce. Albo ja nie wiem, co to jest za nie wiem, ciastko. To ja pisałam, że nie czytam jej w myślach. Nie wiem, czego pani uwierz, nie wiem. Pani Karolina ze Swarzędza nie wie. Można się bardzo zapędzić w tych przepisach, też takim wskazywaniu. Kto, czego, gdzie może nie wiedzieć.

I uważam, że przepisy należy przede wszystkim stosować bezwzględnie. Nie uważam, że taka praktyka to nie jest moje zdanie. Należy stosować bezwzględnie przepisy wtedy, kiedy cytujemy tekst, zwłaszcza jeżeli jest to tekst w przekładzie, czyli cytuję przekład, czyli sięgam po niżej własność, własność intelektualną.

Natomiast jeżeli teksty są. Jeżeli, jeżeli jakieś cytaty np. są krypto cytaty w tekście, one są wplecione dyskretnie albo niekoniecznie słowo w słowo, to też często np. zostawiam tylko adnotację na końcu, że te wykorzystane fragmenty tego i tamtego dzieła w tym przekładzie, bo uważam, że jeżeli autor nie uważa za stosowne tego wyróżniać i opisywać przepisem, bo to autor wierzył w to, że czytelnik sobie poradzi albo będzie miał przyjemność z drugiej czy trzeciej lektury z odkrycia czegoś.

Dlaczego ja mam kogoś pozbawiać tej niespodzianki? Dlaczego ja mam kogoś pozbawić tej przyjemności samodzielnego rozwoju? Więc raczej raczej staram się ograniczać te przepisy do minimum i właśnie dawać ludziom szansę na jakąś tam intelektualną zabawę. Przyjemność.

Agnieszka Budnik: Ale nawiązując, bo myślę, że ten miniony i obecny rok był trochę czasem, dlatego właściwie, że co kilka miesięcy na półki księgarń trafia twój nowy przekład.

Bo była głośna i wykreowana dziewczyna, kobieta, inna EverQuest to były nominacje do Bookera, czyli ile z góry świata. Tak jest. A paragon też finalistka Bookera, Ewangelia dzieciństwa Lidii Miles. A Paragon właśnie powieść Irlandczyka. Kolana na kanapie Kena? Nie powiem dobrze zapewne. No i debiut ostatni.

Kilka dni temu pojawiła się. Pojawił się ten przekład Akt desperacji Megan Nolan. Ten ślad Bóg w jakiś sposób się wybija. Czy to jest jakieś takie pierwsze źródło poszukiwań rzeczy do przełożenia, czy nie?

Aga Zano: To jest trochę tak, że jak zaczniesz tłumaczyć dobre rzeczy, to to jest jak ze wszystkim. Jak zaczniesz tłumaczyć dobre rzeczy, przychodzą do ciebie.

I to jest po prostu kwestia trochę mojego szczęścia, przywileju. Być może jest to fala, która za chwilę już na każde pięć minut się kiedyś kończyła, więc ja się spodziewam, że to też nie będzie trwać wiecznie. Natomiast w tej chwili te pięć minut sobie wykorzystuję na fajne, ciekawe projekty. I to w momencie, kiedy zaczynasz coś robić.

No to trochę to się wiąże z tym, że nie mam zaufania i dobrze mi się kojarzy, że w momencie, kiedy kupują jakieś książki, które są np. opatrzone pieczęcią Bóg, charakter, no, wiadomo, że jak wytłumaczyć pokera, zawsze jest super. Bo to zazwyczaj też nie zawsze, no bo też czytałam. Książek ostatnich lat, które wcale nie porwały, ale te książki, które weszły, na którą trafiałem, to są.

To jest mocna literatura ciekawa, wyznaniowa bardzo. Więc to jest ogromna przyjemność tłumaczyć książkę pokerowa. Bardzo jestem ciekawa, co się wydarzy przy najbliższym rozdaniu.

Więc. No kurcze, trochę samo się dzieje, a trochę też jest tak, że ja trochę wiem tak zawczasu mniej więcej do czego się przymierzają niektórzy wydawcy, bo jestem w branży literackiej. Więc wiem, bo znam redaktorów, znam wydawców, znam rynek, wiem mniej więcej, kto się może na co czaić, albo gdzieś tam, czy ktoś kupuje to, czy tamto.

Zwykle pytam ciekawością. Też lubię wiedzieć, co się dzieje. Zresztą tłumacze też między sobą rozmawiają. I też bardzo mała, więc przez to właściwie się gdzieś tam znamy i wiemy dużo różnych rzeczy o tym, co się wydaje, co się może wydawać, co im się podoba. Gdzieś tam czasami mogę zasygnalizować np., że chciałabym mniej takich książek, więcej takich jak na przykład, bo widziałam na przykład, że na tej liście Bookera jest to toy, to kurczak.

Byście kupili to, to weźcie pod uwagę, albo np. chciałabym zrobić podejście do tego, jeżeli nie zawsze ktoś zainteresowany czy sam jest. Także mówiła pani, że zgłosiła się, ale mamy już kogoś innego na to miejsce albo mamy upatrzonego jakiegoś tłumacza, więc to też nie jest tak, że powiem, że dostanę. Ale kluczem jest po prostu interesować się tym, co się dzieje na tym rynku i obserwować ten trendy.

I można próbować się pozycjonować. Teraz trochę się odchodzić też od takiej kobiecej, bo to jest coś, co mnie trochę frustruje, że ponieważ jestem młodą kobietą, to trochę dostaję takie propozycje. Z tego nurtu literatury kobiecej, co czasami są. Są bardzo ciekawe rzeczy i takie odważne, mocne tutaj. Nolan, która przyszła parę dni temu, to jest przewrotna, bardzo i bardzo taka, taka walcząca numerach proza, więc ona też przyciągała.

I to było bardzo ciekawe wyzwanie dla mnie. Ale na przykład dostaję dużo. Propozycje odrzucam, bo ile można? Wiesz, ile można tłumaczyć książek? Poczucie macierzyństwa na przykład, które mnie kompletnie jakby to nie jest mój temat. A ponieważ jestem młodą kobietą, to np. temat macierzyństwa bez dzietności, małych stu piłek, życia noszonego pod sercem pragnie ciąży.

Ja swego czasu trochę słucham, chyba ze trzy książki, jak jeszcze byłam na tak wczesnym etapie, chyba trzy książki o surogatka. Jakiś thriller, o których co drugie zdanie to było. Wyobrażam sobie te małe stópki i te małe paluszki zanikające się na mojej ręce i po prostu te też te fasolkę pod sercem, coś tam, a to po prostu ile ja to dostawałam, jestem pewna tylko dlatego, że jakby wpisuje się w ten schemat.

Czy dzięki temu może przychodziłam komuś na myśl. Więc trochę się uciekać od tego takiego schematu, zwłaszcza że ja nie mam dzieci, czasami kolega jakiś. Mam kolegów, którzy mają po dwoje, troje małych dzieci, są zaangażowanymi, fajnymi, świadomymi ojcami. Na przykład oni taką książkę o cudzie macierzyństwa przetłumaczył dużo lepiej ode mnie, bo ja nie znam, ale się znają.

Ale

Agnieszka Budnik: to też coś mówi o sytuacji rynku wydawniczego. Nie, że cały czas schodzą książki, które są do siebie po prostu bardzo podobne. To jest taka inna rzecz. Ale kiedy tak sobie patrzysz na swoje portfolio, tłumaczenia, że tak to jakoś ujmę, masz swój ulubiony przekład i co o tym decyduje?

Aga Zano: Wiesz, co to się zmienia, bo miewam ulubione przekłady, które później z czasem zaczynam postrzegać o wiele bardziej krytycznie. Ja też jestem bardzo krytyczny powiedzieć, że jestem bardzo krytyczna wobec swojej pracy. Za mało wrzuciłem nawet spamu takiego. Gdzieś tam zrobiłem takiego mema, na którym na jednym z nich jest taka piękna, filtrowana, że to jest takie przykłady.

A na drugim jestem taka osoba pokrzywdzona. GKS Katowice, ja to ja swoje przykłady widzę, jak po prostu dzieło, wiesz. Trzylatka, szympansa i pisania. To okrutne dni wobec siebie. Myślę, że mogłoby to zrobiła lepiej. Więc jestem bardzo, bardzo krytyczna wobec siebie samej i swojej pracy. Ale zwykle nowy przekład jest moim ulubionym.

Przez pierwsze dwa tygodnie kończę i wtedy jestem nim strasznie zadowolona z niego. Jestem strasznie dumna, że włożyłam w niego. Wierzy o siebie, w tę pracę i że już się tak poczułam się z tym autorem. Zwykle, jeżeli czuję jakąś książkę, tak się też bardzo. Po czym otwieram tę książkę dwa miesiące później i mam ochotę po prostu spłonąć.

Agnieszka Budnik: Myślałam, że powiesz, że potem przychodzi redakcja i potem jest więcej

Aga Zano: sprzątania. Różnie bywa. Chociaż ostatnio mam dużo szczęścia do aktorek mam. Ogólnie mam ostatnio bardzo fajne redaktorki, zresztą też często mogę wybierać od dobrej taktyki można się nauczyć. Kilka książek zrobiłam z Ewą Chodakowską, która jest redaktorką bardzo mądrą i uważną i też taką myślę, dość uczciwą wobec osoby, z którą pracuję.

Takim dobrym sensie. Żona potrafi cię pochwalić, że nareszcie nie zagłosujecie jakoś i można się mnie bardzo dużo nauczyć i bardzo cenię. I tak trochę traktuję jak taką moją też literacką mamę, np. też panią Gabriela z Niemiec mi się świetnie pracowało. Zmarł na Wielkanoc. Kosmos, nie mały na książkę zapalić świeczek, bo mam coraz więcej takich redaktorek, które są bardzo mądre, wrażliwe, mają dużo wyczucia.

I wiesz, zawsze się boję tak naprawdę, że słyszałam jakąś książkę, że musiała przed nimi świecić oczami, że wiesz, że to, że to imię trochę rozczarowuje, albo że na zawodach reszta to jest taki trochę strach. Ale ja zwykle, jeżeli jest dobra redakcja, to wiesz, to to musisz trochę odłożyć, wtedy akurat musisz odłożyć swojego na półkę.

Ja z tym akurat nie mam problemu, żeby na czas redakcji. Ja nie mam bólu, dupę o to, że ktoś mi poprawił błąd, albo że ktoś mi pokazał jakąś inną drogę. Mogę bronić swego rozwiązania, ale nie uważam zmiany redaktora za osobisty atak na mnie. Ani na moje kompetencje, ani na moje ego. Jeżeli redakcja jest dobra, to pięknie dziękuję i wiersz i czuję, że się czegoś nauczyłam.

Zresztą ja zawsze miałam duży kłopot. Mentoringu bardzo potrzebowałam. Bardzo chciałam zawsze mieć mentora, mentora, kogoś, kto by właśnie był taką osobą, która mnie poprowadzi i która mnie czegoś nauczy, która będzie wymagać ode mnie, która mnie do ciśnie i która mi trochę nauczymy pokory. I takie takimi osobami są często właśnie dla mnie, teraz mojej redaktorki.

Więc to jest też spełnienie marzeń dla mnie tak naprawdę. A pogrzeb

Agnieszka Budnik: mnie jeszcze trochę przy języku, bo tak redakcja trochę to wywołała, bo twoje przekłady są dosyć zróżnicowane. Ewelina jest Brytyjką Young i myślę, że możemy zaliczyć do tego amerykańskiego wariantu angielszczyzny. Ostatnia Nolan I Can to Irlandczycy.

I moje pytanie, które się jakoś tak nasuwa. Jak zmienia się praca nad przekładem z irlandzkiego, brytyjskiego, amerykańskiego, czyli czy to jest dramat, czy to są dramatycznie inne angielszczyzny, czy to raczej kontekst, a nie język? Jest tutaj większą różnicą

Aga Zano: kontekst, bo kontekst stawiał akurat np.

irlandzki, angielski i północnoirlandzki, który jak już wszyscy wiedzą, jest moim konikiem, to czasami rzeczywiście bywają w nim takie pułapki, że jeżeli nie mieszkała w tym kraju, jeżeli naprawdę nie znasz tam niuansów. To może się troszkę wyłożyć, bo bo pewne rzeczy są nieoczywiste i pewne rzeczy możesz z tego języka poznać dopiero, kiedy się z nim bardzo słuchasz i bardzo się w niego bardzo nie osiągniesz.

Więc tam bywają i to są takie pułapki też takie bardzo nie rzucające się w oczy, że po prostu ktoś opisuje jakąś zwykłą rzecz, opisze jakimś słowom, które są typowe np. dla jakiejś Irlandii. Ale jak to tłumaczysz? No to możesz to zinterpretować nie tak, jak chcesz się czasami zdarza, ale. Ale zazwyczaj to po prostu kwestia kontekstu, kwestia troszeczkę tego, że użytkownicy języka angielskiego z różnych stron świata mają inne punkty odniesienia i wrażliwość.

Inna też takie, wiesz, inne tendencje językowe. Także np. często to zależy też od ich klasy społecznej i ta klasa w zestawieniu z amerykańskim lub np. brytyjskim, angielskim. Rodzi przewidywalne tendencje, do których się można przywyknąć. Amerykański angielski jest mi z tego wszystkiego paradoksalnie najbardziej obcy, dlatego, że w Stanach nigdy nie mieszkałam i mieszkałam w Wielkiej Brytanii.

Mieszkam w Anglii, mieszkałam w Szkocji, mieszkałam w Irlandii Północnej i też przez ten czas dość mocno tam się też. Jak to się mówi, założyłam się dosyć mocno, więc jest ona mi bliższa. A na amerykański? Na Amerykanów bardziej uważam, bo to nie jest jednak. To aż tak bliskie, ale nie jest to coś, co byłoby niemożliwe do opanowania.

Czy też w tym momencie mamy ze sobą aż tyle przykładów, bo zrobiłam ich już 50 parę, że.

Nawet jeżeli nie znam odpowiedzi, to widzę pytania. I trochę nauczyłam się w pewnym momencie, którego musisz się nauczyć jako tłumaczka, żeby widzieć podchwytliwe miejsca. I to nie jest ważne. Czy to od razu muszę powiedzieć to nie jest ważne, czy to od razu znasz właściwe słowo. To jest naprawdę drugorzędna, bo nikt z nas nie jest chodzącym słownikiem i np.

dużo mówi się, że pytają ludzie. A jak się tłumaczy te słowa? Nie wiem w słowniku, ale jesteś tłumaczką. Tak, tłumaczką, nie słownikiem. Więc wiesz, więc nie uczyliśmy się na studiach słownika na pamięć. Więc to nie jest ważne, żeby wiedzieć, gdzie jest pułapka. Ważne jest to, żeby wiedzieć, gdzie jest coś, co się nie gra, co zgrzyta, co być może troszeczkę brzmi dziwnie albo poetycko.

I na przykład nam się zdarzyło akurat tutaj to zaliczam taką wtopę w jednej książce, bo to zostało poprawione do druku. Na szczęście Derdziuk był szybko. Ale zaliczyłam wtopę dlatego, że bohaterka w książce Poznaję kulturę brytyjską tak bardzo, bardzo dogłębnie i tak bardzo dziwna i bardzo obca. I taka bardzo wszystko nowe, wszystkie dziwaczne, takie wyższe klasy, takie brytyjskie.

I w którymś momencie. Jeśli elitarny znajomi zabierają ją na strzelanie do glinianych gołąbków. Ja bez cienia. Po prostu napisałam te gliniany gołąbki. Nawet mi powieka nie drgnęła. Biedronka jest po dnie gąbki. OK? Wiesz, jacyś tam Chińczycy? Na pewno po godzinach strzelają sobie to. David Cameron po prostu w niedzielę wychodzi na głupków, a potem jedzie polować na lisek.

I dopiero potem uświadomił mnie Jacek Donald, który zadzwonił i powiedział Słuchaj, ale ty wiesz, że to się nazywa rzutki. I to są takie talerze, które strzelają, nazywają, klaskać. Ale to są takie dane, że ja wtedy zrobiłem się najpierw biała, potem zielona trochę. Ale mówię ci to totalnie dałam się podpuścić, wiesz, bo właśnie w tym momencie mi zgasło i ten instynkt, który każe uważać i pytać, sprawdzać.

Oczywiście od razu zadzwoniłam do mojego wydawcy, napisałam pracę i na szczęście nakład był mały, więc można było to szybko poprawić. Więc powiedziałam Słuchaj, wziąć to poprawkę na tę stronę. Poprawcie to, proszę. Potem już do drukach. Przecież na szczęście. Ale to był przypadek.

Agnieszka Budnik: Ale. Ale dobra, to zostawmy przyprawy, zostawmy na ten moment. Ale te tytuły, o których przed chwilą rozmawiałyśmy, to są względnie zupełne nowości. Literatura współczesna, głównie amerykańska i wyspiarskie, literatura współczesna. Widzisz jakieś tendencje w prozie zagranicznej, kiedy tak sobie o niej

Aga Zano: myślisz?

Wiesz co, trochę tendencje widzę. Mam wrażenie, że właśnie. Myśląc o pięknej. Ambitniejsze i popularne tendencje są ciągle takie same, które jeż Stephen King i blogerki.

To są żelazne punkty każdego każdego roku wydawniczego, ale. W tej chwili rzeczywiście gdzieś tam te opowieści millenialsi, millenialsi millenialsów zyskują takie zainteresowanie. Właśnie ten nurt, dużo dłuższy się teraz zauważyłam, szuka na rynku powieści, w nowej sali czy powieści w nurcie. Ona rzeczywiście w jakiś sposób się odbiła takim dużym echem i tego typu literatura.

Gdzieś tam na polskim rynku, jak i tym tłumaczone. Bo mam wrażenie, że po prostu młodzi Polacy bardzo potrzebują też trochę się przejrzeć w tej literaturze, takiej właśnie o tej rzeczywistości trochę trochę smętne i trochę beznadziejnie trochę karnej, ale też takiej zatracają nieco. I tego się trochę szuka.

Więcej się ostatnio, mam wrażenie, sięga po literaturę nagradzaną, jakąś pokerową literaturę, taką. Też z innych kręgów kulturowych. Literatura czarna się dosyć mocno przebija. Więcej jest też właśnie czym więcej Afroamerykanów albo afro Europejczyków się przebija wśród tych głosów, które którym się daje Platformę też w Polsce.

Co? Swego czasu nikt się nie spodziewał, że rzeczywiście tak z innego kręgu kulturowego jak np. właśnie doświadczenie czarnych Amerykanów, czarnych Brytyjczyków czy Brytyjek, że może zrezygnować w Polsce. A jednak się okazuje, że jest to literatura, która rezygnuje, odbija się echem i w tej chwili jest sporo.

Zauważyłam też, że jest jakiś taki nurt, trochę powieści o relacjach z rodzicami. To się dosyć mocno ostatnio odbija. Mamy chyba taką potrzebę właśnie mocnych rozliczeń z ojcami matkami. U mnie gdzieś tam od Gornik powielasz pole zbrojeń i. Nie wiem, te wszystkie opowieści o rodzicach tak albo nie. Patrz się od od właśnie tej Gornik, która bardzo się tak fajnie remontuje na to, co zostało oddane w filtrach przywiązania, tak, która jest przepiękna, zresztą też pięknie przez Łukasza przełożona i wiem, że nie było łatwe.

Pięknie przełożona powieść, bardzo nie powieść. To jest dopiero reportaże takie bardzo bliskie. Reportaż refleksyjny o relacji z matką głównej bohaterki. Bardzo wnikliwy, taki czuły, ale jednocześnie bezlitosny pozostał, bo to jest taką jakością, której mam wrażenie, teraz się szuka trochę tutaj polskiej prozie.

Więc mimo że ta książka ma trochę lat, to trafiła na bardzo dobry grunt i też widzę, że na przykład w polskiej prozie. Te potrzeba, to potrzeba rozliczenia np. ze swoimi rodzicami. To jest coś co. Dużej ilości książek też w tej chwili wchodzi. Więc to jest taka rzecz, która mam wrażenie jeszcze przez jakiś czas potrwa, bo chyba jesteśmy pierwszym pokoleniem, które.

Która tak mocno mówi też swoim rodzicom, że że rodzice ich zawiedli albo że już ich rozczarowali, albo że gdzieś tam też bardzo dużo refleksji w relacjach z rodzicami i swoimi matkami. Tam jest poddawana. Więc myślę, że to jest coś, co jeszcze przez jakiś czas będzie będzie mocno cisnąć. Oczywiście literatura chłopska, wiejska to też jest kolejny temat, który teraz nas bardzo wszystkich w Polsce interesuje pod różnymi kątami.

Więc pewnie jeszcze przez chwilę jeszcze. Ale za granicą też. A za granicą nie wiem, czy to akurat ja, to znaczy Polska. Teraz bardziej tak podróżowałam, byłam bardziej w stronę tego, co na polskim rynku, gdzieś tam się tym, że wierzę, że to właśnie ta literatura polsko polska, taka chłopską, wiejska i małomiasteczkowej gdzieś tam bardzo mocno u nas, u nas, że to są takie rzeczy, które ostatnimi się bardzo mocno przebijają, nie mówiąc oryginalnego.

Ale ja zawsze mam wrażenie, że jak mówię, na rynku książki, to. Wszystko wiadomo.

Agnieszka Budnik: Ale dlaczego też wywołałem ten kontekst brytyjsko amerykański? Bo w pewnym stopniu podsuwa mi go to i zastanawiam się nad rozmowami o języku pozytywnym. To jest taka dyskusja, która zwłaszcza w Ameryce jest oczywiście Brytyjką, natomiast jest kobietą czarnoskórą.

Ten wątek intensywności nie jest tam niczym sensacyjnym. U nas dopiero zaczyna się kształtować w takim publicznym dyskursie kwestia zaimków osobowych, dzierżaw itd. No bo tak angielszczyzny potrafi nie rozróżniać płciowo, jeżeli sobie tego życzy. Nie mamy tam tych końcówek czasownika, które nam przesądzają o sobie.

Ma też zaimek daj, który bywa dosyć użyteczny i pozwala po prostu się nie definiować. I zastanawiam się, czy polszczyzna jest gotowa na przekład całkowicie w rodzaju nijakim, bo przełożyła się np. w ten sposób fragment ten binarne 6 Morgana, Morgan Weaver, ISO. A jednak tytułowe Ader stoi jako inną np.

mnie. I właśnie wiesz, czy to jest jakiś kompromis, czy dałoby się przełożyć całą książkę w rodzaju nijakim? Dać się pewnie wydało, ale czy na przykład chwycili to wydawcy? Co

Aga Zano: myślisz, że. Naprawdę nie widzę powodu, dla którego mieliby tego nie chwycić. W tym momencie już się tylko trochę przyzwyczaili.

Chociaż akurat tym tytułem to trochę była kwestia wyważenia. W różnych językach różnie ten tytuł przekładano.

Myśmy z wydawcą poszli w tę stronę, bo po prostu ta inność obejmuje bardzo wiele rzeczy. W moim rozumieniu ta inność nie obejmuje tylko organ tej jednej postaci. To jest inność bardzo szeroko rozumiana i inne, np. to wprowadzało liczbę mnogą, co by trochę gryzło się zresztą, bo w oryginale wręcz nie ma.

Więc mogłoby się niekoniecznie wiązać od razu, niekoniecznie mieć takie punkty odniesienia. Do tej inności, np. w stylu Morgan. A inna to ja. Przynajmiej trochę tak to rozumiałam, że inna może być osoba. Wiesz, że to jest trochę bardziej solowe, że ta inność może się wyrażać na bardzo, bardzo wielu polach. A myślę, że spokojnie polscy wydawcy i czytelnicy by sobie poradzili z książką napisaną w całości.

Jakimś rodzajem języka binarnego, np.. Są różne rodzaje tej jedności. Ja akurat wybrałam ten taki najbardziej oczywisty, czyli właśnie w formę. Ono też dlatego że ta postać Morgan właśnie wybiera też taką formę najbardziej typową, czyli Play. Więc tutaj po prostu. Uznałam, że nie będę komplikować bardziej niż niż sama postać, tak że nie będę jej tutaj zrewolucjonizować bardziej niż potrzeba.

Zresztą tam akurat w tekście jest fragment, który to tak w tak oczywisty sposób podsuwa, że to zostało rozwiązane za mniej, a tylko musiałam konsekwentnie się tego trzymać. I bardzo dużo osób, które czytało tę książkę, komentowało, że w pierwszej chwili było to dziwne słyszeć. Ale wystarczyło, że zadbać o stronę, żeby do tego przywyknąć i żeby to już przestało w ogóle coś przezroczyste.

Więc myślę, że gdyby stworzyć też całą książkę w ten sposób, takie książki się wytworzyło i nie takie eksperymenty się już prowadziło. Językowo. Więc myślę, że na luzie dałoby się to też rozwiązać. A bardzo fajne jest to, że coraz więcej się też szuka takich języków, form wyrazu. Formy binarne po polsku są o tyle trudne, że jest ich dużo i że trzeba brać pod uwagę bardzo, bardzo wiele odmian też dlatego, że na polszczyzna to jest trochę klątwa, a trochę błogosławieństwo, polszczyzna, że pozwala nam na bardzo dużo w tym zakresie.

Wbrew pozorom błogosławieństwo, bo mamy wybór, a klątwa to wybór.

Agnieszka Budnik: Przechodzimy trochę do takiej sekcji wolnych wniosków już w późniejszej części, która trochę nam zamyka tę rozmowę. Wychodzę z założenia, że tłumaczka, tłumacz czyta najdokładniej. I tak zastanawiam się, czy kiedy już do ręki nie swój przekład, po prostu powieść, cokolwiek, reportaż.

Wyczuwam zgrzyty.

Aga Zano: Korci cię, żeby coś sprawdzić? To zależy. I właśnie takim najfajniejszy momentem w mojej pracy. Na tym zapominam się pracę, lekturze. I to są te chwile, których ja szukam i za którymi nie tęsknię. Bo jeżeli pracujesz nad tekstem na np. ja mam duży problem, żeby się od tego oderwać. Ja bardzo widzę.

No niestety, jeżeli coś w tekście jest, co np. widzę, czuję kalka albo jakąś niezręczność, bo w jakimkolwiek tekście po polsku, ponieważ przełożonym, nie przełożonym. To niestety bardzo mocno to widzę, bo masz po prostu na to rada. To jest już nawet nie rada, to trudno jest miejsc pracy i bardzo ciężko jest czytać dla przyjemności.

Ale na przykład moja przyjaciółka, która w ogóle krytykował moich znajomych, ale tak jak moja przyjaciółka, która jest Akademia Muzyczna i która też całe życie spędził, grając na fortepianie. Powiedziała, że powiedziała mi kiedyś smutna, że to, co przede wszystkim zabrała jej edukacja muzyczna na takim poziomie, to jest to, że zabrała jej możliwość słuchania muzyki.

I nawet stanie słuchać muzyki popularnej, bo po prostu musi mieć na to film swojego życia. I też. Tak głęboko, w tym też jest zawodowo, że ona nie jest w stanie słuchać muzyki tak po prostu w żaden sposób i najczęściej musi słuchać. I trochę tak jest też z literaturą, że to, w jaki sposób ja mam takie poczucie, że mnie okrada.

Z czystej, niewinnej przyjemności obcowania z tekstem. Ale są takie cudowne momenty. Jest to się zdarza, że że coś jest przełożone. Tak dobrze. A naprawdę mamy w Polsce złoty moment przekładu. Naprawdę? Mamy w Polsce teraz wybitnych tłumaczy tłumacza. Tak. Naprawdę rynek książki, rynkiem książki. Ale jeśli chodzi o ludzi, którzy to teraz robią, to naprawdę mam ogromne szczęście i ja jestem zaszczycony, że mogę się obracać w takim gronie i to jest niesamowity przywilej.

Więc kurde, a co cię tak złapało? Ostatnio np. czytałam na Snapchata, które przetłumaczył dawno temu zresztą pan Wacław, nie po Kulczycki. I to było super. Słuchaj, to jest książka, która została przełożona dawno temu, a to jest tak żywo, tak, świeżo, tak, wiesz. Tak mieście, że ja to czytałam i w sumie miałam. No prawda, mnie to nie obchodzi o mnie.

Tak to było w oryginale, po prostu nie interesowało mnie. Mnie w ogóle nie interesuje, czy to jest tak samo, czy inaczej, czy to dobrze, czy źle. Mam to gdzieś kompletnie, bo to poprostu się tak dobrze, że ta fraza tak wspaniale płynie i to się tak świetnie czyta. Zresztą ta Anzelm szczytów, którą przełożyła Ania Bieńkowska właśnie to ja ją sobie teraz powoli odczytuję, bo już do mnie przyszła i książkę, a nie Bieńkowską.

I to też jest po prostu napisane w tak zgrabny, tak lotny sposób, że po prostu się czyta z ogromną, ogromną przyjemnością i. To są te książki, które w tej chwili mam akurat na szafce, więc mogę o nich powiedzieć. Ale naprawdę to, jak Łukasz Wilczek przełożył przywiązania Górnika, to jest naprawdę fantastyczne.

On to zrobił tak zgrabnie i tak lekko, że to jest. Ta książka w oryginale to jest po prostu strasznie trudna do przełożenia i strasznie jest. To jest język strasznie wymagający i wcale nie podatny. To wcale nie jest język. Podchodzi, pod które sam ci idzie. A tak, żeby to tak, że on idzie i ty wiesz, ty w ogóle nie czujesz?

Ile wysiłku musiał to włożyć? A musiał na pewno włożyć dużo. Po prostu zrobił to tak dobrze, że to tak fantastycznie samo leci i tych książek naprawdę mnóstwo. Więc mamy ogromne szczęście, że żyjemy w takim momencie i ja bardzo gonię za tymi momentami, za tymi chwilami, które te. Kiedy ja nawet nie myślę, to też często tak jest, że ja czuję na sobie taką odpowiedzialność, że jeżeli pochwalę tekst, który np.

potem się okaże, albo ktoś tam źle coś przetłumaczył, a ty chwalisz. I ja trochę nawet na to nie patrzę. Mnie najbardziej w tej chwili już interesuje chyba, czy coś jest. Żywe. Czy coś jest? Dobrze, ładnie napisane w atrakcyjny sposób a. A czy coś jest przetłumaczone? Wiesz idealnie czy nie. Ja nie mam siły.

Czasie myśleć, czy coś przełożone. Idealnie muszę wziąć. To właściwie

Agnieszka Budnik: zostawmy sobie taką ostatnią, że rozmowa z tłumaczką, tłumaczami to jest zawsze możliwość wglądu w przyszłość wydawniczą. Co się wydarzy w 2022? Wydawniczą. Czy wiesz o jakiejś premierze, co nas spotka? Czy na coś czekasz? Bo wiesz, że np.

ktoś pracuje nad jakimś przekładem, czy na coś czekasz, to wiemy, że nie tyle 22, ale 23 też wchodzi w grę, bo jeżeli ktoś nad czymś teraz pracuje, to możemy to

Aga Zano: dostać za 0 2. Wiem, że Krzysiu 37 paroma fajnymi rzeczami do chociażby wydawnictw, czy też do projekt, który teraz właśnie się rozwija. I trochę jestem ciekawa, co będzie się dalej działo.

Wiesz właśnie, co będzie dalej. Czekam na nowe premiery właśnie małych wydawnictw. Tak to jest. To jest trochę to, co mnie interesuje. W tym właśnie miejscu czekam, co zaproponuje Cyganka. Czekam, co zaproponują dalej. Czekam co. Wiesz, zaproponował nam książkowe klimaty i trochę. Ja też. Nie wiem na bieżąco, co mniej więcej tłumaczą moi znajomi i wiem, że tłumaczą dużo bardzo pewnych rzeczy.

Nie chcę o tym mówić wprost. Nie zawsze wiem, o czym wolno mówić, o czym nie, bo to często jest tak, że ja sam między sobą wiemy, ale nie zawsze wypada o tym mówić. Czy już można? Ale. Bardzo czekam po prostu, może nawet nie tyle na konkretne tytuły, co na propozycje. Wracamy trochę po zawiesiła klamrę, bo wracamy do po prostu wystaw kurator.

Tak więc ja czekam po prostu na kolejne programy tych małych wydawnictw i tego, co one. Jak one komponują swój kolejny sezon? I co one w nim zaproponują i też maja. Ja nie lubię, nie lubię przewidywać przyszłości i też gdzieś tam, jeżeli chodzi o konsumpcję książek, także chodzi o to, co ja po prostu dostanę do czytania, to lubię po prostu czekać na to, co się co się pojawi.

I właśnie w tej chwili już głównie robię to kluczem wydawnictw poszczególnych autorów. Jestem ciekawa, jak wygląda nowa książka Łukasza Borysa na przykład. Więc to jest coś na coś tam trochę czekam, bo też tego pierwsza książka rzeczywiście zrobiła na mnie wrażenie, zwłaszcza pod względem warsztatu, tego, jak dobrze można pisać w tak młodym wieku.

I liczę na to, że też. Teraz ma do zaproponowania coś, coś świetnego. Ciekawa jestem właśnie jak mi podali tą propozycję. Ramki ogólnie na nowy sezon. I z takich wydawnictw, które warto w tej chwili obserwować, to myślę, że to co teraz zaczyna robić Arkadiusz, który wcześniej zajmował głównie kontrybucja książek, a w tej chwili poszedł bardziej w publikację, to na własne pytania.

To myślę, że myślę, że to może być bardzo, bardzo fajny gracz również na tej polskiej scenie wydawniczej, że mogą mieć zaproponowania bardzo dużo takich rzeczy, które. Po które inni niekoniecznie chcieli sięgnąć, bo się bali, albo też trochę nie wierzyli w tego czytelnika polskiego, a oni wierzą i wierzą książki, więc to może być może być fajne.

Zresztą z moich przekładów tam się ukaże w tym roku. W tym roku ukaże się nowa powieść. Opowieść, która w oryginale się nazywa interior. Po polsku będzie się nazywał Ucieczka z. Jest to. Zwięzła, ale niesamowicie celna i błyskotliwa proza, którą zaprosi. Niedługo zabieram i wiesz, najlepiej

do tego zachęcam. Ale właśnie mówię trochę się rozległa się trochę, ale obserwujcie wydawnictwa, bo w tej chwili w małych wydawnictwach też pracują pojedynczy ludzie. To nie są pierwsze. To nie są korporacje, to są. Projekty jednostkowe, zwykle jednej albo kilku osób, które mają jakąś ambicję, więc to, co proponuje, ma wydawnictwa, to też zwykle właśnie taka jakaś poetycka wystawa, wizja jednej osoby i jej jakiegoś pomysłu na.

Na książkę czy na zestaw książek. I to jest właśnie fajna

Agnieszka Budnik: metafora. Jest dobrą kropką. Właściwie czekajmy na wydawnictwa małe, bo są po prostu kuratorami sztuki w dużej mierze. I my razem z nimi, kupując te książki, bo rzeczywiście nie możemy im pozwolić

Aga Zano: odejść, jak najbardziej. Trzeba kupować książki, trzeba wspierać, mają wydawców.

Zachęcam do tego.

Agnieszka Budnik: Bardzo, bardzo dzięki. Aga wam dzięki za wysłuchanie i

Aga Zano: dzięki.